piątek, 9 lutego 2018

Otyłość dziecięca z perspektywy dorosłego - konsekwencje i odczucia


Pod moim postem o CSR, czyli etycznych granicach marketingu i biznesu, wywiązała się dyskusja na temat dzieci otyłych. Sama do 18 roku życia byłam otyła, ale z konsekwencjami poprzedniego trybu życia (nazywanego często przeze mnie "mrocznymi czasami" - taki czarny humor ;)) zmagam się właściwie do dzisiaj. Choć temat jest dla mnie bardzo drażliwy i ciężko mi się pisze o własnych uczuciach oraz przejściach, postanowiłam, że takie doświadczenia nie mogą przepaść. Bardzo Was proszę o zachowanie szacunku zarówno jeśli chodzi o ocenę mnie, jak i mojej rodziny, a także innych osób, które się z tym zmagają.

Jak się czułam, będąc otyłą? Co mi dolegało? Dlaczego nadal jakoś to we mnie "siedzi"? Czy mam żal do rodziców o to, że byłam grubsza? I jak będę odżywiać swoje dzieci? O tym dowiecie się z dzisiejszego wpisu.

SŁODKA PYZA, czyli o moim sposobie żywienia do 18 r. ż.
Od zawsze bardzo lubiłam słodycze i to one były podstawą mojego żywienia. Codziennie jadłam tabliczkę czekolady, czasem dojadając do tego ciasteczka lub ciasto przygotowane przez moją mamę. Czasem piłam słodkie soki lub colę, słodziłam wszystkie napoje. Jadłam płatki na mleku, piłam kakao... Od czasu do czasu towarzyszyły mi także chipsy, których paczkę potrafiłam zjeść w jeden dzień. Z każdych zakupów mama przynosiła mi coś słodkiego. Codziennie.
Jeśli chodzi o inne posiłki - jadłam dużo i często. Góra białego makaronu (albo ryżu czy kopytek) z sosem, ziemniaki ze smażonym w panierce kotletem, do tego trochę surówki... Albo dwie duuuże tortille z majonezem, ketchupem i smażonym kurczakiem z warzywami. Sałatka? Gyros! Z kukurydzą i majonezem. Albo jakaś inna - też z majonezem. I śmietaną.
Na śniadanie często mama robiła mi "ciepłe kanapki" albo zapiekanki, czyli zapiekane bułki z serem, warzywami i szynką. Potrafiłam zjeść 3 takie duże kajzerki. Z ketchupem. Albo parówki - również z ketchupem i majonezem.
Często jadłam kupne pizzówki, zapiekanki, cebularze, czasem drożdżówki, słodkie jogurty, rogale z makiem. 
Owoców nie jadłam prawie w ogóle - pamiętam, jak na podwieczorek mama podsuwała mi obrane jabłko, które z niechęcią jadłam, żeby się nie czepiała. O orzechach w ogóle nie było mowy (nawet ziemnych solonych nie lubiłam). Klasyka gatunku.

RUCH TO ZDROWIE?
Nie ruszałam się przy tym prawie w ogóle... Jedynie na wf ćwiczyłam, a i to nie zawsze. Ale wiecie, jak się ćwiczy na wf - dwie rundki dookoła sali, 10 minut odbijania w siatkę i po wf. Jak były biegi na dłuższe dystanse, to zawsze dopadała mnie panika. Biegałam, ale nie byłam w stanie ciągiem przebiec 600 czy 800 m. Zawsze miałam najgorsze czasy. Podobnie ze skokami (w dal, wzwyż czy dosiężny). Nie umiem jeździć na rolkach, rowerze, nartach, łyżwach. Nie umiem też pływać. Po prostu zawsze się bałam. W przedszkolu jedynie chodziłam na tańce.

JAK SIĘ WTEDY CZUŁAM FIZYCZNIE?
Bardzo szybko się męczyłam, zwłaszcza jak chodziłam po górach. Generalnie chodzenie było dla mnie sporym wyzwaniem, bo kości musiały dźwigać całkiem dużo. Szybko się pociłam, robiłam się czerwona i czułam zażenowanie. Ciężko było mi kupić fajne ciuchy, a kupienie spodni (o sukience czy spódnicy już nie mówię) to było ogromne wyzwanie, które podejmowałam w chwili, jak wyegzaltowane spodnie nie nadawały się już do chodzenia.

JAK SIĘ CZUŁAM PSYCHICZNIE?
Dużo bardziej złożony temat... Z jednej strony lubiłam tę beztroskę związaną z jedzeniem i bardzo mi jej brakuje. Jedzenie rozładowywało moje negatywne emocje, poprawiało mi humor i... dawało pewien komfort, poczucie bezpieczeństwa - może także bliskość? Z drugiej jednak - nie lubiłam się w tej wadze. Nie podobałam się chłopakom, czułam często wstyd i zażenowanie, że nie mogę sobie kupić jak człowiek spodni czy bluzki, a jak już kupię, to brzydko w nich wyglądam. Jeszcze gorzej czułam się z tym, że po niewielkim wysiłku byłam cała spocona i czerwona, że nie byłam w stanie przebiec te kilkaset metrów na wf. Chodząc po górach, ojciec wiecznie się niecierpliwił, że co chwila muszę odpoczywać i siadać, bo nie daję rady. 
Cały czas towarzyszyły mi wyzwiska - większość z nich zapomniałam, a część mam w głowie do tej pory... "gruba beka pełna mleka", "jedz więcej hamburgerów". Wieczne spojrzenia, drwiny, ośmieszanie. Na dodatek zawsze bardzo dobrze się uczyłam i to jeszcze bardziej denerwowało - nie boję się użyć tego słowa - moich oprawców. Nawet przypadkowo napotkane osoby często niby w żartach mówiły "O, jaka grubiutka" - o rodzinie mojego ojca nie wspomnę. Siostra wiecznie mi truła "Musisz schudnąć, nie jedz". Byłam z tym sama, z bardzo niskim poczuciem własnej wartości, bez samoakceptacji, zadowolenia z siebie.
I TO MI ZOSTAŁO
Tak, niskie poczucie własnej wartości towarzyszy mi do dziś i jest konsekwencją tego, co przeszłam - braku akceptacji ze strony otoczenia i rodziny. Schudłam, lecz lęk przed przytyciem i tym odrzuceniem otoczenia dalej mi towarzyszy. Nie mam żalu do rodziców, że kupowali mi słodycze czy nie dbali o należyte komponowanie moich posiłków - sami tak jedli. Żal i obwinianie innych to nie są konstruktywne uczucia - przeszłości nie zmienię. Cieszę się, że sama w odpowiednim momencie dojrzałam do zmiany mojego stylu życia, bo w końcu jestem osobą dorosłą i mogę kształtować swoją przyszłość (i teraźniejszość), jak umiem najlepiej.

JAK PATRZĘ NA INNE OTYŁE OSOBY?
Nie oceniam w kategoriach "ale gruba, mogłaby schudnąć" czy "ale ma boczki". W ogóle nie oceniam tej osoby, a jedynie... porównuję się do niej. Nie po to, żeby tego kogoś ocenić i oczernić, tylko żeby sobie uświadomić, że JA nie chcę tak wyglądać i nie chcę takiego życia. Jednocześnie bardzo zazdroszczę tego, że podchodzą do kwestii jedzenia bardzo beztrosko, a ja to niestety utraciłam na skutek niezbyt mądrego odchudzania (o czym pisałam tutaj). Nie narzucam też osobom otyłym swojego światopoglądu i sposobu jedzenia, nie daję rad, jeśli ktoś mnie o nie nie prosi. Każdy ma prawo wyboru. Czasem też przez głowę przewija mi się myśl, że ktoś nie powinien czegoś niezdrowego jeść, ale myślę, że jest to spowodowane zazdrością. Może nie powinnam się do tego przyznawać (lecz chcę być z Wami naprawdę szczera), ale bardzo bym chciała jeść wszystko, nie tyć i być zdrową :) 

JAK JA BĘDĘ ŻYWIĆ MOJE DZIECI?
Choć do bycia mamą jeszcze mi daleko ;) To dość często zastanawiam się nad tą kwestią. Wcześniej myślałam, że do kwestii niezdrowych przekąsek i słodyczy będę podchodzić zero-jedynkowo, ale z czasem na własnym doświadczeniu nauczyłam się, że to kompletnie nie działa. Budzi frustrację i jeszcze bardziej prowokuje bunt. Podstawą będzie zdrowa dieta, zbilansowana i bogata w składniki odżywcze. Bez strachu przed orzechami, tłuszczem, węglowodanami czy glutenem. Od czasu do czasu na pewno pojawi się coś mniej zdrowego, bo grunt to umiar. Jedna czekolada nas nie zabije i nie sprawi, że będziemy chorzy oraz grubi. Chyba że jemy ją codziennie - efekty poznałam na sobie ;)

To jest bardzo osobisty wpis i trochę mnie kosztowało, by się Wam do tego przyznać. Co chciałam tym samym osiągnąć?
  1. Ludzie otyli zdają sobie sprawę z tego, że są otyli.
  2. Ludzie z nadwagą często są na ostrzu ludzkich języków, co ma głębokie konsekwencje natury psychicznej oraz fizycznej.
  3. Trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje życie oraz za to, co się mówi.
  4. Najlepiej jest kształtować nawyki swoich dzieci już od najmłodszych lat - będąc dla nich przykładem.
  5. Żadne skrajności nie są obojętne dla naszego ciała i naszego myślenia.
Co sądzicie na ten temat? Jak myślicie o osobach otyłych? Przeraża Was otyłość, która mogłaby Was dotknąć?

24 komentarze:

  1. Widzisz, ja nigdy nie zmagałam się z nadwagą. Poznałam jednak na sobie, jak łatwo jest wpaść w wir słodyczy i jak trudno jest z tego zrezygnować...
    Cieszę się, że poruszyłaś ten ważny temat, zwłaszcza w kontekście dzieci. Bo zobacz ile jest cukru w produktach dla najmłodszych...chociażby w kaszkach czy deserkach. Dlatego jeżeli kasza, to jaglana, jeżeli deserek, to zrobiony w domu. Nie ucieknę od nadmiaru cukru, ale chociaż w domu mogę stworzyć atrakcyjną alternatywę...
    ale się rozpisałam;)
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że się rozpisałaś, bo inna perspektywa jest bardzo cenna :) Masz rację, wieeele produktów dla dzieci jest nafaszerowanych cukrem - bo to bardzo dzieciakom smakuje. A wszyscy chcą, żeby dziecko jadło i nie grymasiło ;) To jest błędne koło i ma tragiczne, długofalowe skutki. Nie tylko jeśli chodzi o cukrzycę i otyłość, ale i układ hormonalny.
      Pozdrawiam również!

      Usuń
  2. To smutne, co przeszłaś w dzieciństwie, musiało Ci być ciężko i szkoda, że wywarło to tak duży wpływ na Twoje dorosłe życie ;/
    Mam siostrzeńca, który w dzieciństwie też był grubszy od kolegów (niestety babcia go podtuczyła, gdy jego mama pracowała), ale był bardzo lubiany. Nikt mu nigdy nie dokuczał i zawsze zapraszano go na urodziny czy inne przyjęcia i ciągle ktoś go odwiedzał. Nie stronił też od sportu mimo wagi i potrafił pół dnia uderzać piłką o bramę garażową. Ja go wspominam jako takiego miłego puchatka, który w każdą sobotę czyhał na moją mamę idącą do sklepu osiedlowego, a ona kupowała mu kinder jajo :D Sam dojrzał do tego, że musi schudnąć (choć moja kuzynka już w przedszkolu zabraniała dawać mu dokładek i sama nie kupowała mu słodyczy, no ale babcia go dokarmiała, a to ona głównie spędzała z nim czas) i teraz się niesamowicie "wylaszczył", dba o dietę (sam świetnie gotuje) i ćwiczy. I nie ma żadnych złych wspomnień z dzieciństwa.
    Ja także za specjalnie zdrowo w dzieciństwie nie jadłam, ale miałam to szczęście, że byłam szczupła. Tata kupował mi codziennie jakieś drożdżówki czy Monte, latem codziennie lody i chyba tylko miałam bana na chipsy, które to z kolei kupowała mi mama w soboty (też bez problemu jadłam całą paczkę, teraz to chyba siadłyby mi nerki po takiej ilości soli :P). Rano jadłam zazwyczaj płatki z mlekiem, więc cukru w mojej diecie nie brakowało. Rodzice uważali, że słodkie płatki, mleko czy te wszystkie serki dla dzieci to zdrowe rzeczy. Teraz są znacznie bardziej świadomi, no ale kiedyś to były inne czasy. I na pewno poniekąd rekompensowali mi w ten sposób całe dnie w przedszkolu, a potem na świetlicy, chociaż np. drożdżówki mnie wcale nie cieszyły i tak ich zazwyczaj nie jadłam.

    A co do mojego ewentualnego przyszłego dziecka to na obecną chwilę jestem pewna, że nie będzie ono jadło mięsa (no chyba że moja mama go dokarmi, ale jak pytałam ostatnio czy jeśli bym zabroniła to da radę i stwierdziła, że tak :P). Nabiałem przebiałczać też go nie będę, do domu nie będę kupować niezdrowych rzeczy, których i tak nie jadam, ale nie zamierzam wprowadzać terroru, bo chciałabym, żeby miało fajne wspomnienia, takie jakie mam ja. Bo w sumie z tym niezdrowym żarciem łączę dużo fajnych chwil z mojego życia (np. jak mama odbierała mnie z przedszkola zamiast taty, który wyjechał, to zawsze szłyśmy na gofry koło dworca, z kolei tata, jak odbierał mnie od cioci po basenie, to kupował mi i dzieciom cioci mnóstwo dobrych rzeczy :))
    I też uważam, że umiar jest najważniejszy.

    A co do osób otyłych, to staram się nie oceniać ludzi po wyglądzie i znam wiele sympatycznych grubszych ludzi. Choć ogólnie przeraża mnie, że mogłabym być otyła i nie mieć wpływu na wagę. Raczej się nie rozjem, ale wiadomo, że są choroby z którymi trudno wagę utrzymać ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to zależy od charakteru i wielu innych rzeczy, jak będziemy postrzegali siebie oraz to, co mówią nam inni :) Dobrze, że sam dojrzał do tego, że powinien zmienić swój styl życia - nie tyle dla wyglądu, co dla zdrowia ;)
      Mam podobnie - z niezdrowym jedzeniem też mam dużo miłych wspomnień (np. paczki ze słodyczami na Mikołaja, które rodzice dostawali w pracy :D). Masz rację - grunt to umiar i równowaga.

      No właśnie, najgorsze jest to, że jak się nie dba wcześniej o dietę, to łatwiej o takie choroby, które sprawiają, że jeszcze trudniej jest utrzymać wagę :(

      Usuń
    2. Najpierw dla zdrowia, a teraz to bardziej dla wyglądu, bo niestety je dużo białka, co nie podoba się jego mamie :P
      Też dostawałam takie paczki ;)

      A jeszcze gorzej, jak się dba, a dotykają takie choroby. Wtedy jeszcze trudniej pogodzić się ze wzrostem wagi ;/

      Usuń
    3. Ja to teraz szukam białka w roślinach i czuję trochę deficyt tego zwierzęcego :D Choć dalej jadam ryby i jajka, ale niezbyt często.

      Tu się zdecydowanie zgadzam :(

      Usuń
  3. Dobrze że poruszasz taki temat. Mnie osobiście otyle osoby przerażają. Patrząc na nie nie mam ochoty nic więcej w życiu wziąć do ust ... będąc w liceum też zaczęłam się odchudzać pod naciskiem ciotki która zawsze powtarzała "nie jedz tyle... chyba nie chcesz wyglądać jak twoja mamusia... " jako perfekcjonistka i osobą zawsze osiągająca to sobie uroi przekonałam się przez wszystkie mądrości dotyczące zdrowego jedzenia w Internecie i zmieniłam dietę o 180 stopni. Na początku poprostu jadłam mniej i zdrowiej ale gdzieś w trakcie tego wszystkiego nawet nie wiem kiedy (wraz ze zgłębianiem informacji o odchudzaniu) doszłam do momentu że jadłam niecałe 1000 kcal i cwiczylam jak szalona. Wszystko wazylam i przeliczalam (jadłospis rozpisywałam zawsze dzień wcześniej tak abym zmieściła się w kalorycznej dniowej normie ). Nie zrezygnowałam że słodyczy. Codziennie pół batona jakiś cukierek albo czekoladka. Waga spadła z 69 do 44 kg ale bałam się zacząć jeść normalnie ... przerażal mnie fakt że miałabym zjeść coś tłustego albo nie daj boże niezważonego i zaczęłam swirowac. Bałam się nie poćwiczyć tyle co powinnam...
    Stałam się agresywnym samotnikiem. Wszystko mnie zloscilo. Zwłaszcza jak ktoś przy mnie jadł śmierdzące smażone albo inne niezdrowe dania które kiedyś też palaszowalam... W końcu z dnia ma dzień zaczęłam jeść normalnie co szybko przerodziło się w kompulsy i tak przytulam do 77 kg. Potem rok chudniecia i bulimia... dziś jest lepiej chyba ... Ale i tak nie potrafię zjeść nic niezdrowego (No oprócz słodyczy od czasu do czasu niezdrowych bo na codzień wybieram te prozdrowotne) ;) ale nie jem tego co inni. Nie gotuje nie sole. Nie jem przetworzonej żywności typu instant, wędliny (obecnie jem 0 mięsa). Choć uwielbiam żółty ser i nabiał. Większość produktów jest dla mnie za słodką. No i codziennie towarzyszy mi poczucie winy gdy zjem w mojej ocenie za dużo (Choć jak przesadze to zawsze z warzywami owocami albo zjem pół bułki żytniej więcej). Wtedy moja koleżanka na b. wraca ... czuje się podle kiedy czując niedosyt po kolacji czy obiedzie z warzyw i kasz dochrupie paprykę ... nadal mam na uwadze kalorie choć już wszystkiego nie waże raczej pilnuje się orientacyjnie. Czasem marzy mi się żeby nie mieć w głowie tej całej wiedzy o odżywianiu! Ale lubię moja dietę choć skłonność do popadania w schematy mnie przeraża ! Przeważnie jem te same produkty o stałych porach - również z tego względu że żołądek już się przyzwyczaił i po popołudniami źle znosi nabiał i świeże owoce. Choć strawi każda ilość surowych warzyw ;) no i regularne spożywanie posiłków to to co mi zostało i sobie chwale choć jako aplikant ciężko mi pogodzić obowiązki z porami jedzenia choć się staram nieraz becze po powrocie do domu jak coś pójdzie nie po mojej modle...

    No ale się rozpisalam nie na temat ! przepraszam... choć moje doświadczenia odbiły się bardzo szerokim echem na tym co czuje i myślę o otyłych ludziach obecnie. Nie oceniam ich - broń boże - ale one wzbudzają we mnie wewnętrzne demony i obawy że jak zjem pieczywo choć żytnie ciemne czy jedno jabłko więcej umyje znowu ! Zacznę tych i waga się nie zatrzyma jak za ostatnim razem. Nawet teraz choć waże poniżej 60 kg przy 178 cm ciągle się boje jeść ! Pilnuje każdej kalorii choć to dobre kalorie a wiadomo że kaloria kalorii nie równa ... Ale lubię moja styl żywienia i pieczywo ciemne to choć spożywane z umiarem wywołuje ono u mnie strach o przyszła wagę. Dla przykładu wczoraj po ciężkim dniu do warzyw na kolację zjadłam pół grahamki.zmuescilam się w 400 kcal ale wyrzuty sumienia mam do teraz zwłaszcza że dziś zjadłam moje normalne śniadanie bez obcinania jego kaloryczności ...

    No ale wracając do tematu - to współczuję takim dzieciom choć wiem że to nie ich wina - nie dlatego że są grube - ale dlatego że przyjdzie taki moment kiedy zacznie im to przeszkadzać i zaczną z tym walczyc - a tego do czego potrafi doprowadzic niewlasciwa droga ku szczupłej sylwetce - po tym co przeszłam i ty również, nie życzę tego nikomu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy akapit - miałam dokładnie tak samo. Identycznie. Bałam się zjeść jogurt nie 0%, odpuścić trening, nie liczyć kalorii... Też jestem perfekcjonistką ;)
      Obawy i lęk przed przytyciem także jest mi bardzo, bardzo bliski. I nawet ja miałam w głowie myśli, że wolałabym nie wiedzieć, co ma ile kalorii, itp. - żeby się od tego uwolnić i po prostu jeść. Nigdy nie miałam kompulsów i bulimii, ale rekompensowałam (rekompensuję?) wszelkie nadwyżki ćwiczeniami lub ucinaniem kalorii, co - po głodówce - przychodzi mi bardzo, bardzo ciężko. Mnie także denerwowało, że ktoś je pizzę, czekoladę, odcięłam się od ludzi, ale... Teraz jest inaczej. Czasem przejdzie mi przez głowę myśl, że też bym tak chciała jeść beztrosko. Ale otworzyłam się na ludzi, mam fajnych znajomych, dbam o relacje i to naprawdę pomaga :) Bo wydaje mi się, że jedzeniem starałam się rekopensować sobie brak drugiego człowieka, bliskości, akceptacji i jednocześnie rozładowywałam napięcie. Teraz jestem bardziej świadoma tych schematów, choć walka jest porównywalnie trudna :)

      Mam nadzieję, że obydwie wrócimy niebawem do normalności, bo w końcu po to mamy życie :) Żeby żyć. Ściskam Cię bardzo, bardzo mocno i dziękuję za otwartość oraz szczerość :*

      Usuń
    2. Troszkę mi to "zapachniało" ortoreksją, która coraz większe żniwo zbiera w XXI wieku. I również może powodować duże perturbacje zdrowotne w organizmie. Kładziecie dość duży nacisk na jakość spożywanych posiłków (co w rozsądnym podejściu jest bardzo dobrym stylem życia, ale przegięcie może się skończyć tragicznie).


      Poza tym jest coraz więcej badań na temat powodów, które doprowadzają dzieci do otyłości. Oczywiście jednym z nich jest nadmierne jedzenie, ale dlaczego dzieci jedzą za dużo i niezdrowo?
      Okazuje się, że wpływ ma na to życie płodowe i dieta matki w tym czasie. Czyli tak naprawdę nie wszystko jest naszą winą.

      Życzę Wam dziewczyny powodzenia i pamiętajcie - różnorodna dieta to podstawa!

      Usuń
    3. Zgadzam się, że jest w tym trochę ortorektycznych zachowań, choć nigdy nie przywiązywałam wagi do tego, czy coś jest ekologiczne, bio, bez glutenu, itp. :)

      O życiu płodowym oglądałam fajne wystąpienie na Ted Talks i to, co usłyszałam, zgadza się z Twoim komentarzem :)

      Dzięki bardzo!

      Usuń
    4. Dziękuję bardzo za dobre słowa :* czasami dobrze mi zrobi jak sie wyglądam... staram się jak mogę chociaż dzień bez treningu to dzień stracony! Już mi tak zostało po odchudzaniu ;) A jak nie mam czasu to na piechotę w te i we w te pokonuje droge do pracy (czyli 2 x po 5km).
      Od kiedy się przeprowadziłam ciężko o towarzystwo. Mam psa i królika za współlokatorów a że z pracy wracam najwcześniej o 19.00 to pozostaje tylko zrobić obiad na nastepny dzień, iść z psem, posprzątać, kolacja i spać ...
      Zapomniałam napisać o ewentualnych dzieciach. W sumie to chyba bym się bała wziąć odpowiedzialność za życie małego człowieka bo chyba bym nie zniosła myśli że w żłobku, przedszkolu lub w szkole jest narażone na jedzenie śmieciowych rzeczy... nie wiem też czy potrafilabym dobrze pokierować jego dieta i zaakceptować inne wybory żywieniowe :/

      Usuń
    5. Masz jeszcze weekend :D A jeśli chodzi o trening - też tak miałam, ale powoli bastuję, choć ciężko mi to przychodzi. Zwłaszcza, że dobrze się czuję po treningu.
      Jeśli nie czujesz się gotowa, to nie ma sensu się zmuszać, ale może warto troszkę poszerzać swoją strefę komfortu ;)

      Usuń
  4. ja akurat zawsze miałam i mam niedowagę i ciągle byłam na syropach dla niejadków i walka była o każdy kęs jedzenia. Ale moja siostra zawsze była pulchniejsza, jadła dużo, a rodzice nie wiedzieli jak jej powiedzieć nie. Często zmagała się z krytyką dzieciaków...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzice często poprzez karmienie wyrażają swoją miłość i troskę o dziecko - nie tędy droga.
      Niedowaga też zdrowa nie jest, ale ja tam zazdroszczę ;D

      Usuń
  5. Ja również mimo, że jeszcze nie planuje rodzicielstwa, to jak juz do tego dojdzie to bede uczyla dzieci zdrowych nawykow zywieniowych.

    Pozdrawiam - http://izabiela.pl/

    OdpowiedzUsuń
  6. Po przeczytaniu Twojego wpisu wiele myśli kręci się teraz w mojej głowie, dlatego będę pisać nieco chaotycznie.
    Wiele osób traktuje otyłych tak jakby otyli nie mieli uczuć. Od dziecka przyjaźniłam się z dwiema otyłymi dziewczynami, dlatego nasłuchałam się wielu przykrych komentarzy, które były rzucane w ich stronę. Ba, nawet własna matka jednej z tych dziewczyn wyzywała ją od grubych świń. Ale wiadomo, łatwiej skrytykować niż postarać się pomóc. Niektórzy myślą, że takimi komentarzami ,,ogarną taką osobę", niestety najczęściej pogarszają sprawę. Sądzę, że w walce z otyłością bardziej pomogłyby kampanie, które zapewniałyby ludzi otyłych, że nie są sami, że ludzie chcą im pomóc. Do tego potrzeba też podniesienia świadomości tych ,,nieotyłych"; pokazania im, że wszyscy jesteśmy ludźmi - wszyscy mamy uczucia; i że przykre komentarze mogą przyczynić się do jeszcze większej otyłości, gdyż krytykowani ludzie zamykają się na innych, a jeśli zamykają się na innych to szukają - jak to powiedziałaś - bliskości w innych rzeczach, między innymi w jedzeniu. Zastanawiam się właśnie czy każdy otyły jedząc czuje beztroskę. Czy niektórzy nie cierpią jedząc. Chociaż może czują cierpienie dopiero po zakończeniu jedzenia, a podczas niego czują się wolni.

    Na Twoim przykładzie widać, że najważniejsza jest własna inicjatywa. Jeżeli dziecko jest już otyłe, to bardzo trudno będzie później zmienić jego sposób żywienia. Jeśli np. matka otyłego trzynastolatka pewnego dnia zrobi rewolucję w kuchni, zacznie gotować lekko i zdrowo, to i tak dziecko,,nadrobi" niezdrowe jedzenie na mieście. Tutaj potrzeba już świadomości, że to ja jestem głównym kreatorem swojej przyszłości. Dlatego właśnie okres adolescencji a także okres wczesnej dorosłości często stanowi dla osób otyłych czas wielkich zmian. Nawet nie mogę sobie wyobrazić jak trudne musi być takie przestawienie się. Jedzenie stanowi dużą część naszego życia, dlatego ośmielę się powiedzieć, że taka zmiana jest jak zmiana życia. Podziwiam osoby takie jak Ty, a fakt, że nie wszystko poszło po Twojej myśli jest dla mnie zrozumiały, nie robiłaś tego specjalnie. Każdy z nas popełnia błędy, najważniejsze to wyciągnąć z nich wniosek i wykorzystać ich do swojego dalszego rozwoju.

    Będziesz świetną mamą Olu! A z Twoimi wypiekami dzieci nawet nie pomyślą o kupnych słodyczach :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy przeczytają ten wpis - przeczytają także Twój komentarz. To jest naprawdę ważne - zapewnienie, że nie jest się samemu pomimo otyłości oraz że każdy z nas ma uczucia - niezależnie od tego, jak wygląda.
      Jeśli chodzi o cierpienie związane z jedzeniem, to na pewno niektórzy to czują. Podstawą (tak mi się wydaje) bulimii jest to poczucie wolności w trakcie napadu, a potem olbrzymie cierpienie i poczucie winy, które zmusza to wyrzucenia tego wszystkiego z siebie.

      Uświadamiając sobie, ile tak naprawdę od nas zależy, zyskujemy wolność. To jest piękne uczucie, choć wiąże się także z odpowiedzialnością za swoje działania. Ostatnio na facebooku mój kolega dodał zdjęcie z Tajlandii, gdzie w tle wisiał baner z napisem "Control your destiny or someone else will" - bardzo mocno mnie to poruszyło :)

      Dziękujęęę! <3 Obyś miała rację! :D

      Usuń
  7. Niewolnik jedzenia. Niewolnik odbicia w lustrze. Niewolnik liczb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. To chyba najlepsze podsumowanie.

      A co jeśli napiszę, że... niewolnik samego siebie?

      Usuń
    2. O, zdecydowanie. To wygodne mówić, że za chorobę odpowiada ktoś/coś innego. Jakaś ona, jakaś ana, społeczeństwo, cokolwiek. Prawdą jest, że warunki zewnętrzne się przyczyniają (bardzo!), ale ostateczna wina tkwi w głowie.

      Usuń
    3. Tak, warunki zewnętrzne przyczyniają się i mocno kształtują zarówno różne choroby, jak i postrzeganie siebie, ale to od nas zależy, jak będziemy na to wszystko reagować. Nie jest to proste (bo najtrudniejsza walka jest z samym sobą), ale możliwe - jeśli człowiek otworzy się na pomoc specjalistów (psychologów, dietetyków, lekarzy, trenerów, nauczycieli...).

      Usuń
  8. My nie miałyśmy zbytniego problemu z wagą ale zawsze w dzieciństwie Monika była nieco okrąglejsza więc wszyscy porównując nas, jej wytykali wagę.... Druga sprawa jest taka, że nasza młodsza siostra od dzieciństwa była tym przysłowiowym "pulpetem" i większość rodziny nie omieszkała jej tego mówić. Wiemy jak to ją bolało i jak bardzo ze smutku uciekała w jedzenie. Z czasem z tego zrobiły się problemy, mocno schudła, wręcz nie jadła. Nagle Ci wszyscy co wypominali jej wagę, zaczęli podsuwać jej jedzenie i wypominać wychudzenie. Ci wszyscy ludzie (przypominam, że to była rodzina) nawet nie wie ile pracy psychicznej nas kosztowało doprowadzić siostrę do stanu stabilności. Nie oszukujmy się, mimo, że już jest od kilku lat lepiej to nadal w niej to "siedzi" i będzie tkwić do końca życia. Niestety do dziś nie mają świadomości jak bardzo ranią innych komentarzami na temat wyglądu i jak to może wpłynąć na przyszłość innych....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd to znam :D Raz mnie wyzywali od grubego pulpeta, a raz od anorektyczek. Ale nikomu się nie dogodzi, niestety. Trzeba tylko apelować, żeby ludzie brali odpowiedzialność za swoje słowa.
      Dobrze, że Wasza siostra ma Was :)

      Usuń